Wyprawa Piesza
8-9 Sierpnia
Dnia 8 i 9 miesiąca sierpów wyruszamy, jak co roku, w pieszą wyprawę historyczną z noclegiem w leśnych odstępach, by coroczny zwiad po ziemiach okolicznych uczynić.
Trasa jeszcze nie jest ustalona (mamy różne pomysły) ale jeśli nie znajdziemy czegoś nowego i równie atrakcyjnego udamy się w naszą ulubioną Puszczę Bolimowską i dorzecze rz. Rawki.
Poza wędrowaniem i czerpaniem z klimatu pieszej, letniej wędrówki po pięknych okolicach Ja ze swojej strony chce zrobić dwie rzeczy; poćwiczyć rozpalanie ognia metodą łuku ogniowego skonstruowanego na miejscu z dostępnych materiałów oraz poświęcić więcej czasu na przygotowanie obozowiska aby było trwałe, ukryte i zapewniało ochronę przed deszczem/wiatrem etc.
Na te okazję nabyłem mały kociołek, w którym możemy wieczorem zaparzyć krzepiący napój z polnych ziół i roślin lub ewentualnie uwarzyć jakąś strawę. (Jakieś propozycje?)
http://allegro.pl/kociolek-stalowy-1-25l-starkow-i5555227522.html
Jeśli nie trafi się nam inna trasa niż zazwyczaj proponuję ruszyć jak zawsze od brodu w Budach, następnie na Utopcowych Mokradłach rozbić porządny obóz i stamtąd jako z punktu wypadowego pochodzić po okolicy. Zwiedzić Piaskową Skarpę, wybadać inne ścieżki i ciekawe miejsca w okolicy, zajść nad rzekę (gdy pogoda dopisze wziąć kąpiel), poćwiczyć rozpalanie ognia i wszystko co do głowy nam przyjdzie.
(Wszelkie pomysły z zakresu historycznego bushcraftu mile widziane )
Ponieważ Wojbor jest właśnie na innej "wyprawie" w krajach poza granicami ziemi Polan dopiero jak wróci na początku przyszłego księżyca ustalimy do końca co i jak.
Póki co mamy 6 osobową ekipę więc zapowiada się naprawdę zacnie
Historyczna wyprawa piesza - 8-9 Sierpnia - Relacja
- Arnor
- Jarl
- Posty: 6861
- Rejestracja: sob 12 kwie 2008, 00:00
- Lokalizacja: Z Kwitnącego Krzewu Dzikiego Bzu
- Kontaktowanie:
Historyczna wyprawa piesza - 8-9 Sierpnia - Relacja
"Nie ma miękkiej gry"
- Arnor
- Jarl
- Posty: 6861
- Rejestracja: sob 12 kwie 2008, 00:00
- Lokalizacja: Z Kwitnącego Krzewu Dzikiego Bzu
- Kontaktowanie:
Bezlitosny Swaróg zalał swym żarem dziedzinę księcia Bolesława w te dni, kiedy jak co roku przyszło nam wyruszyć w marsz zwiadowczy wzdłuż starego szlaku grodów i strażnic mazowieckich ziem.
Tarcza jego okrutnego słońca spiekła ziemię niemiłosiernym upałem, a dźwięczące na polach kosy i sierpy milkły gdy stawała w zenicie. Chłopi i podróżni kryli się w cieniu pradawnych dębów i strzelistych brzóz, pod strzechami kurnych chat i w przydrożnych zagajnikach w przestrachu patrząc czy gdzieś w drgającym powietrzu letniego skwaru nie dostrzegą tańczących w upiornym pląsie Południc. Nawet zwierzęta milkły i kryły się w chłodne nory by przeczekać skwar dnia.
Czas żniw, kiedy zwyczajowo odstępowało się od wojen i napaści, wcale nie był tak spokojny jakby się zdawało chłopom zaprzątającym sobie głowy jeno tym aby zebrać plony zanim zniszczą je nagłe i srogie letnie burze.
Niejedną potęgę potrafiła złamać klęska nieurodzaju lub wrogi podjazd, który znienacka palił stogi, wsie i spichlerze. Puste sioła i baby z dziećmi jeno, kryjące się w chatach to także łatwy łup dla wszelkiej maści złoczyńców i hultajów dybiących na czyjeś, nieważne jak skromne dobra.
Dlatego też małe oddziały księcia Polan, takie jak nasz, nie zważając na upał, słowiańskie duchy i demony, utopcie oraz dzikie zwierzęta, których pełne nadrawczańskie odstępy patrolują swe ziemie bacznie czuwając czy wróg jakowyś ich nie nawiedza.
Kiedy tylko można było ukryć się w chłodnym cieniu prastarej puszczy szliśmy brzegiem lasu, obserwując gościńce i łąki, bacząc na ślady konnych lubo znaki obozowania obcych. Jeśli zaś trzeba było wyjść na otwarte pola i wymizerniałe od suszy łąki, wtedy szybko przekraczaliśmy je coby w oczy się nie rzucać i nie wystawiać na słońce.
Gdyśmy mijali uroczysko nadrzeczne naszym oczom ukazało się miejsce niezwykłe, które gdyby nie jasność dnia i ściskana w dłoniach broń, o trwogę by nas przyprawiło. Oto stał dąb stary i doświadczony przez czas, a jego rozchodzący się na dwoje pień tworzy niby-tron, skierowany ku bagnistym rozlewiskom, jednego z koryt rzeki. To co było nienaturalne zaś to wydeptany przez setki drobnych nóżek pierścień, który wyglądał jakby uczyniły je tańcujące w koło drzewa dzieci.
Wystarczył jednak jeden rzut okiem aby bez ochyby odgadnąć co się tutaj po nocach wyprawia. Wodnik albo insze bożątko okoliczne nocą na "tronie" dębowym siadało i na fujarce swej grając przywoływało rusałki i dziwożony, niebożątka i duszki leśne. Te zaś tańcowały nagusieńko w świetle księżyca śmiejąc się wesoło. I mimo, że radosny to pewnikiem był by widok, wie każdy chłop, baba i dziecię, że gdyby takie harce dojrzał ktoś z ludzi śmiertelnych, wtedy wszystkie te bożki, duszki i demony klątwami by zaczęły bluźnić ku niemu i nie pożył by biedak za długo.
Dlatego też zostawiwszy parę okruchów chleba pode drzewem co prędzej ruszyliśmy dalej.
Od tego miejsca las stawał się ciemniejszy i bardziej gęsty. Za dnia nie był ni groźny, ni straszny dlatego chętnie korzystaliśmy z postojów w jego cieniu. Baczni jednak na to, że po zmroku sięgnie po nas szponami niepokoju, jaki w każdym człeku budzi nieznane i ukryte w ciemnościach leśne życie.
Niedługo potem dotarliśmy do miejsca, gdzie rzekę bród przecinał, płytki i piaszczysty. Nie zauważywszy wokoło śladów bytności wrogów i niechcianych przybyszów zatrzymaliśmy się na dłuższy popas.
Nie omieszkaliśmy też, pożywiwszy się i ugasiwszy pragnienie woda z winem, obmyć kurz i pot z umęczonych twarzy oraz ochłodzić się w chłodnym nurcie.
Nie było jednak czasu na odpoczynek. Choć dzień był jeszcze młody musieliśmy przejść jeszcze szmat drogi do miejsca gdzie spotkać mieliśmy się z Lesławem, który od strony głównego traktu ku nam zmierzał.
Kiedyśmy doszli wreszcie na miejsce odpoczynku i nocnego obozu wszyscy zmęczeni z lubością oddawaliśmy się chłodowi, który ciągnął od Utopcowych Mokradeł utworzonych w tym miejscu przez rozlewające się szeroko i płytko koryto rzeki oraz nadrzeczne łęgi.
Nim zmrok zapadł zdążyliśmy jeszcze raz skorzystać z cudownej kąpieli w chłodnym nurcie po czym wyszliśmy na spotkanie Lesławowi.
Wieczór przyniósł nieco wytchnienia i spokoju. Rozpaliliśmy ognisko, otwarliśmy woreczki z jadłem i bukłaki po czym zaczęliśmy rozprawiać o dniu dzisiejszym, dalszych losach drużyny, pięknie otaczającego nas lasu i wszystkim co rozwodnione wino przyniesie na język.
Mrok i sen otuliły nas szybko i mocno. Bezpieczni na swoim terenie, z dala od szlaków, wrogich oczu i najbliższych osad. Ukryci wśród dębowego lasu szybko zasnęliśmy, a mocny sen zdjął nam z barków i nóg nieco zmęczenia.
Szebora wspominała, iż w nocy nie raz zaciekawiony zwierz, a może nawet rusałka lubo wodnik podchodziły do obozu by przypatrzeć się kto wkracza w ich las. Kiedy dostrzegały zaś, że to my, którzy ni wrogami im nie są, ni krzywdy uczynić nie chcą odchodzili cichutko by nas nie zbudzić i nie przestraszyć.
Rankiem szybko zebraliśmy się, udaliśmy nad rzekę by ostatni raz z skosztować kąpieli. Potem zaś, raz jeszcze rzuciwszy okiem na Utopcowe Mokradła i piękną przyrodę dorzecza Rawki i Puszczy Bolimowskiej ruszyliśmy ku traktowi, skąd odebrać nas miał konny posłaniec.
Tak oto przebiegła wyprawa piesza letnia, zwiadem uczyniona, w której oprócz mnie udział brali Wojbor i Szebora, a w nocnym obozowaniu towarzyszył nam też Lesław.
Ryciny w tej kronice umieszczone uczyniłem i słowa te skreśliłem dla potomnych zaś ja
Arnor syn Jolana
Tarcza jego okrutnego słońca spiekła ziemię niemiłosiernym upałem, a dźwięczące na polach kosy i sierpy milkły gdy stawała w zenicie. Chłopi i podróżni kryli się w cieniu pradawnych dębów i strzelistych brzóz, pod strzechami kurnych chat i w przydrożnych zagajnikach w przestrachu patrząc czy gdzieś w drgającym powietrzu letniego skwaru nie dostrzegą tańczących w upiornym pląsie Południc. Nawet zwierzęta milkły i kryły się w chłodne nory by przeczekać skwar dnia.
Czas żniw, kiedy zwyczajowo odstępowało się od wojen i napaści, wcale nie był tak spokojny jakby się zdawało chłopom zaprzątającym sobie głowy jeno tym aby zebrać plony zanim zniszczą je nagłe i srogie letnie burze.
Niejedną potęgę potrafiła złamać klęska nieurodzaju lub wrogi podjazd, który znienacka palił stogi, wsie i spichlerze. Puste sioła i baby z dziećmi jeno, kryjące się w chatach to także łatwy łup dla wszelkiej maści złoczyńców i hultajów dybiących na czyjeś, nieważne jak skromne dobra.
Dlatego też małe oddziały księcia Polan, takie jak nasz, nie zważając na upał, słowiańskie duchy i demony, utopcie oraz dzikie zwierzęta, których pełne nadrawczańskie odstępy patrolują swe ziemie bacznie czuwając czy wróg jakowyś ich nie nawiedza.
Kiedy tylko można było ukryć się w chłodnym cieniu prastarej puszczy szliśmy brzegiem lasu, obserwując gościńce i łąki, bacząc na ślady konnych lubo znaki obozowania obcych. Jeśli zaś trzeba było wyjść na otwarte pola i wymizerniałe od suszy łąki, wtedy szybko przekraczaliśmy je coby w oczy się nie rzucać i nie wystawiać na słońce.
Gdyśmy mijali uroczysko nadrzeczne naszym oczom ukazało się miejsce niezwykłe, które gdyby nie jasność dnia i ściskana w dłoniach broń, o trwogę by nas przyprawiło. Oto stał dąb stary i doświadczony przez czas, a jego rozchodzący się na dwoje pień tworzy niby-tron, skierowany ku bagnistym rozlewiskom, jednego z koryt rzeki. To co było nienaturalne zaś to wydeptany przez setki drobnych nóżek pierścień, który wyglądał jakby uczyniły je tańcujące w koło drzewa dzieci.
Wystarczył jednak jeden rzut okiem aby bez ochyby odgadnąć co się tutaj po nocach wyprawia. Wodnik albo insze bożątko okoliczne nocą na "tronie" dębowym siadało i na fujarce swej grając przywoływało rusałki i dziwożony, niebożątka i duszki leśne. Te zaś tańcowały nagusieńko w świetle księżyca śmiejąc się wesoło. I mimo, że radosny to pewnikiem był by widok, wie każdy chłop, baba i dziecię, że gdyby takie harce dojrzał ktoś z ludzi śmiertelnych, wtedy wszystkie te bożki, duszki i demony klątwami by zaczęły bluźnić ku niemu i nie pożył by biedak za długo.
Dlatego też zostawiwszy parę okruchów chleba pode drzewem co prędzej ruszyliśmy dalej.
Od tego miejsca las stawał się ciemniejszy i bardziej gęsty. Za dnia nie był ni groźny, ni straszny dlatego chętnie korzystaliśmy z postojów w jego cieniu. Baczni jednak na to, że po zmroku sięgnie po nas szponami niepokoju, jaki w każdym człeku budzi nieznane i ukryte w ciemnościach leśne życie.
Niedługo potem dotarliśmy do miejsca, gdzie rzekę bród przecinał, płytki i piaszczysty. Nie zauważywszy wokoło śladów bytności wrogów i niechcianych przybyszów zatrzymaliśmy się na dłuższy popas.
Nie omieszkaliśmy też, pożywiwszy się i ugasiwszy pragnienie woda z winem, obmyć kurz i pot z umęczonych twarzy oraz ochłodzić się w chłodnym nurcie.
Nie było jednak czasu na odpoczynek. Choć dzień był jeszcze młody musieliśmy przejść jeszcze szmat drogi do miejsca gdzie spotkać mieliśmy się z Lesławem, który od strony głównego traktu ku nam zmierzał.
Kiedyśmy doszli wreszcie na miejsce odpoczynku i nocnego obozu wszyscy zmęczeni z lubością oddawaliśmy się chłodowi, który ciągnął od Utopcowych Mokradeł utworzonych w tym miejscu przez rozlewające się szeroko i płytko koryto rzeki oraz nadrzeczne łęgi.
Nim zmrok zapadł zdążyliśmy jeszcze raz skorzystać z cudownej kąpieli w chłodnym nurcie po czym wyszliśmy na spotkanie Lesławowi.
Wieczór przyniósł nieco wytchnienia i spokoju. Rozpaliliśmy ognisko, otwarliśmy woreczki z jadłem i bukłaki po czym zaczęliśmy rozprawiać o dniu dzisiejszym, dalszych losach drużyny, pięknie otaczającego nas lasu i wszystkim co rozwodnione wino przyniesie na język.
Mrok i sen otuliły nas szybko i mocno. Bezpieczni na swoim terenie, z dala od szlaków, wrogich oczu i najbliższych osad. Ukryci wśród dębowego lasu szybko zasnęliśmy, a mocny sen zdjął nam z barków i nóg nieco zmęczenia.
Szebora wspominała, iż w nocy nie raz zaciekawiony zwierz, a może nawet rusałka lubo wodnik podchodziły do obozu by przypatrzeć się kto wkracza w ich las. Kiedy dostrzegały zaś, że to my, którzy ni wrogami im nie są, ni krzywdy uczynić nie chcą odchodzili cichutko by nas nie zbudzić i nie przestraszyć.
Rankiem szybko zebraliśmy się, udaliśmy nad rzekę by ostatni raz z skosztować kąpieli. Potem zaś, raz jeszcze rzuciwszy okiem na Utopcowe Mokradła i piękną przyrodę dorzecza Rawki i Puszczy Bolimowskiej ruszyliśmy ku traktowi, skąd odebrać nas miał konny posłaniec.
Tak oto przebiegła wyprawa piesza letnia, zwiadem uczyniona, w której oprócz mnie udział brali Wojbor i Szebora, a w nocnym obozowaniu towarzyszył nam też Lesław.
Ryciny w tej kronice umieszczone uczyniłem i słowa te skreśliłem dla potomnych zaś ja
Arnor syn Jolana
"Nie ma miękkiej gry"
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości